Nazwisko Zagrobelny usłyszałem po raz pierwszy jako młody chirurg dziecięcy z ust swego ówczesnego szefa prof. Słowikowskiego, wtedy kierownika Kliniki Chirurgii Dziecięcej Akademii Medycznej, którego cechowało dobre rozeznanie sytuacji na Uczelni. Powiedział on wtedy do mnie: ”panie, panie Zagrobelny miał 100% racji, ale 50% za dużo powiedział”. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, ale przypominając sobie teraz okoliczności, to chodziło wtedy o odejście prof. Zagrobelnego z Akademii Medycznej, gdzie padł wówczas mówiąc eufemistycznie ofiarą feudalnych stosunków panujących na wyższych Uczelniach. I w ten sposób odchodząc z Akademii Medycznej stał się legendą, założycielem i twórcą fizjoterapii na wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego z korzyścią dla wszystkich.
Po raz drugi szczęśliwy dla mnie los zetknął mnie wtedy już z urzędującym rektorem AWF pod koniec lat dziewięćdziesiątych , kiedy właśnie powstawał Wydział Fizjoterapii, a ja szukałem jako niewykorzystany docent po habilitacji ujścia dla swojej aktywności dydaktyczno-naukowej i złożyłem swoją ofertę rektorowi Zagrobelnemu. On zasięgnął języka u będącego już wtedy profesorem AWF Kazimierza Kuliczkowskiego, który stwierdził, że jestem porządny i normalny. Napisałem głupawe podanie do Rektora Zagrobelnego: „proszę o zatrudnienie mnie w Pańskiej Akademii” i na początku 1997 roku zostałem profesorem Akademii Wychowania Fizycznego. Jestem nim do dzisiaj i z pracy na AWF jestem zadowolony i dumny. Na Radzie Wydziału pojawiłem się jak deus ex machina u urzędującego wówczas dziekana prof. Marka Woźniewskiego, który na pewno był zaskoczony, ale nie dał nic po sobie poznać. Opisuję to wszystko tak dokładnie, aby pokazać niekonwencjonalny sposób postępowania rektora Zagrobelnego w moim przypadku, który wielokrotnie stosował też przy rozwiązywaniu wielu uczelnianych problemów.
Jego założeniem było stwierdzenie, że Uczelnia jest dla studentów, stąd przyjmował na przykład na miejsca rektorskie wszystkich chętnych. Ponadto był człowiekiem niezwykle uczynnym i nikomu nie odmawiał pomocy. Robił to wszystko zupełnie bezinteresownie i z dużym wdziękiem. Ta swoista filozofia nie u wszystkich znajdowała uznanie i stąd konflikty z częścią pracowników Wydziału Wychowania Fizycznego pod koniec jego rektorskiej działalności. Poza tym moim zdaniem wystąpił u prof. Zagrobelnego tzw. syndrom ostatniej kadencji, a w jego przypadku była to już czwarta kadencja na funkcji rektora. Po wielu latach urzędowania poglądy na demokrację akademicką ulegają uproszczeniu, co nie zawsze akceptowane jest przez otoczenie. Pewną rolę odgrywała też moim zdaniem rozwijająca się choroba, która ograniczała możliwości jego sprawnego działania.
Prof. Zagrobelny był niezwykle towarzyskim i pogodnym człowiekiem, uroczym gawędziarzem, którego można było słuchać godzinami. Lubił i potrafił wypić i między innymi te talenty towarzyskie pomagały w tamtych słusznie minionych latach wiele spraw dla Uczelni załatwić. Efekty skutecznego działania w czasach jego rektorskiej działalności są widoczne w postaci campusu na Polach Marsowych i wielu innych dziedzinach.
W swoim poniemieckim domu na Krzykach, który zajmował wraz z żoną Dorota posiadał pobudowany przez Niemców schron ,który zamienił na domowe kino. Posiadał bogatą kolekcję filmów, które lubił przy szklaneczce dobrej whisky oglądać. Dom był miejscem towarzyskich spotkań, których kulminacja przypadała pod koniec listopada w dniu imienin Zdzisława. Postępująca niewydolność nerek i konieczność regularnej dializy ograniczyła nieco możliwości towarzyskie profesora, jednak wspaniała gościnność żony sprawiała, że do końca życia prof. Zagrobelny utrzymywał kontakt ze swoimi współpracownikami a także z kolegami ze studiów. Spotkania w domu profesora zawsze były przeżyciem towarzyskim i kulinarnym. I właśnie takim dobrym, pogodnym i towarzyskim człowiekiem zostanie na zawsze w naszej wdzięcznej pamięci.
Tekst zaczerpnięty z wystąpienia pożegnalnego, które wygłosił prof. Krzysztof Wronecki